wtorek, 28 lutego 2012

Wycieczka do zoo.

Wczoraj na wernisażu poświęconym twórczości Leonarda da Vinci spotkałem zebrę, nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ta była czarna w białe paski. Najpierw dywagowała o światłocieniach w malarstwie a później próbowała pożreć Mona Lisę. Zrobiła by to gdyby nie pewien osioł który opowiedział się za nieco innym podejściem do konsumpcji sztuki. Ja w tym czasie stałem przy wejściu z krępawym orangutanem, tłumacząc mu, że mam gdzieś ten pieprzony bilet. Orangutan jak to na zwierze pierwotne przystało, uznał, że słowo gdzieś oznacza otwór analny i za nic nie dało mu się przetłumaczyć, że gdyby dał mi dokończyć to powiedział bym "mam gdzieś w marynarce ten bilet".

Pani Myer's

Nasz dom stoi przy ulicy New Jersey w zachodnim końcu Nowego Orleanu, jest to wielka, biała konstrukcja od frontu porośnięta delikatnymi, młodymi latoroślami. Latem nasz apartamentowiec wygląda bajecznie, zielone latorośle, oplatają budynek tak, że prawie nie widać jego prawdziwego, określającego dziewictwo koloru. Zimą, jego biel zrasta się z bielą śniegu, tworząc złudzenie boskości budynku. Każdy z mieszkańców ma pokój z dużym, drewnianym oknem z którego roztacza się widok na zatłoczoną, w godzinach szczytu ulicę. Prawie każdy, bo jeden pokój to tylko cztery puste ściany. Ciarki przechodzą od samego patrzenia na jego drzwi, gdzie widnieje napis „Nr. 22”. Przez długi czas był on niezamieszkiwany z powodu właśnie braku okna, co potencjalnego lokatora może doprowadzić do szaleństwa i pewnego rodzaju aspołecznych reakcji. Zwierzęta domowe potrzebują światła codziennego, żeby się rozwijać, tak samo jak kwiaty, drzewa oraz inni przedstawiciele flory. Kiedy późnym wieczorem, 4 lutego 1966 roku, sprowadziła się do nas Helena Myer’s, nikt nawet nie zdążył tego zauważyć, wszyscy byli pochłonięci zwycięstwem futbolowej drużyny Orlean Scouts w mistrzostwach Luizjany. Helena dostała pokój bez okna, ponieważ wszystkie inne były już zajęte a każdy z lokatorów ceni swoją prywatność i samotnie, dlatego każdy mieszka sam. Jakież wielkie było zdziwienie, kiedy następnego dnia podczas śniadania, na stołówce pojawiła się nowa twarz. Oczywiście nikt nie odezwał się ani słowem, ale czuć było w powietrzu masę pytań do nowego mieszkańca. Był to pierwszy nowy lokator od czasu kiedy ludzie przestali ze sobą rozmawiać. Pani Myer’s początkowo nie rozumiała milczenia innych mieszkańców, wzięła to za zasadę panującą w domu i również zamilkła. Cóż za fantastyczny przykład działania ogółu na jednostkę, mógłbym się założyć, że gdyby nowo przybyła odezwała się, wszyscy odzyskali by język i znów toczyli zaciekłe, fascynujące dyskusje.
Helena była żoną żołnierza o imieniu Peter, zmarł on tydzień przed jej przyjazdem do naszego domu. Kobieta została sama a kiedy lekarz stwierdził u niej początkową fazę schizofrenii, za jego namową postanowiła przeprowadzić się tutaj. Była najatrakcyjniejszą lokatorką, jej średniej długości zgrabne nogi przykuwały uwagę prawie tak samo jak samotna dwudziestodolarówka leżąca na chodniku. Twarz, skromna i delikatna sprawiała że jej uśmiech potrafił odsunąć na bok wszystkie nasze zmartwienia. Ta niespełna trzydziestoletnia wdowa, wyglądała jak anioł którego siła wyższa zesłała nam abyśmy zaznali odrobinę szczęścia. Nigdy nie powiedział bym że jest osobą chorą psychicznie, zresztą do samego końca jej pobytu traktowałem ją jak zdrowe zwierzę domowe.
Po śniadaniu, kiedy wszyscy nagle wstali i bez słowa udali się do swoich apartamentów, Pani Myer’s została na stołówce z Jimmy-m który zawsze ostatni kończył posiłek. Ten dziewiętnastoletni chłopak był całkiem normalny, jednak zbyt zindoktrynowany przez ogół mieszkańców. Można by rzec, że stał się jednym z nich, pełnoprawnym obywatelem gburowatych milczków.
- Jimmy, zastanawiam się kim ona do cholery może być?
Helena nerwowo rozejrzała się wkoło i zaciekawieniem skierowała wzrok na chłopca który w jej mniemaniu zaczął rozmawiać ze swoim wyimaginowanym przyjacielem.
- Myślisz że smakuje jej to gówno którym faszerują nas każdego ranka?
- Nie smakuje Ci jajecznica? – wtrąciła Helena.
- Jimmy, chyba się przesłyszałem, ona coś do mnie powiedziała, wydaje mi się, że zapytała czy smakuje mi to gówno którym nas tu faszerują.

czwartek, 23 lutego 2012

Taki tam wstęp, napisany kiedyś.

Wciąż mozolnie i bez rezultatu próbuję zrozumieć pieprzonych pseudo indywidualistów, na siłę próbujących przebić się przez (w ich mniemaniu) szarą masę zwyklaków. Na siłę próbujących udowodnić swoją unikalność przez co podkreślają tylko swoją bezużyteczną jednorazowość. Bez wątpienia w domu przy New Jersey Street mieszkają sami tacy ludzie, każdy inny, unikalny, pod każdym względem. Każdy jest zwierzęciem hodowanym przez matkę naturę, chociaż niektórzy mieszkańcy nazywają ją Bogiem, Mesjaszem, Allahem , ja myślę że jest zlepkiem tych wszystkich bóstw o których wszyscy mówią ale nikt tak naprawdę nic nie wie. Zwierzęta domowe, lubię to określenie bardziej niż „ludzie”. Może to wzbudzać wiele kontrowersji, jednak na dobrą sprawę niewiele różnimy się od szeroko rozumianych „zwierząt”. Biorąc pod uwagę budowę zewnętrzną, różnimy się ale tylko nieznacznie bo wciąż mamy oczy – żeby widzieć, nos – żeby czuć zapach, usta – żeby konsumować, narządy rozrodcze – żeby się rozmnażać. Jak widać, jesteśmy zwierzętami, bo istniejemy na takich samych zasadach i jesteśmy na równi z nimi. Jedynym co Nas różni to świadomość. Nie chodzi mi o myślenie… bo wielu mieszkańców domu na New Jersey nie myśli, ba.. wydaje mi się że wielu ludzi na świecie nie potrafi myśleć, chodzi mi o bardziej filozoficzne podejście. Mianowicie My, zdajemy sobie sprawę z własnego istnienia. Potrafimy określić swój byt, własne ja oraz miejsce w przestrzeni, staramy się odpowiedzieć na pytanie skąd się wzięliśmy i dlaczego. Doszedłem do takich wniosków przyglądając się mieszkańcom domu, jednak moje zainteresowanie wzbudził spory szczegół. Każdy z mieszkańców zadał sobie pytanie, skąd pochodzi i jaka jest jego rola w życiu, również każdy z mieszkańców doszedł do wniosku że stworzyła go siła wyższa której nie jest w stanie pojąć i to ta siła nadaje mu sens, którego on jeszcze nie zna. Wszyscy szumnie zaczęli przypisywać ów wyższej sile, ludzkie cechy. Siła wyższa na pewno nas widzi, czyli musi mieć oczy, jest dobra i praworządna, co daje nadzieje że i ona posiada świadomość oraz inteligencje, siła wyższa potrafi nam pomóc, czyli ma specjalną moc sprawczą. Na sam koniec, siła wyższa posiada umiejętność kreacjo, potrafi zrobić coś z niczego… dosłownie z niczego. No i cóż, skoro znamy już odpowiedź na nasze pytania, możemy powrócić do swojego życia i żyć dalej. Niestety w domu zapanował nieład, każdy z mieszkańców inaczej wyobraził sobie siłę wyższą i zaczął bronić swoich wyobrażeń przed innymi co w rezultacie doprowadziło do zaprzestania rozmów między mieszkańcami. Dom w którym niegdyś prowadziło się wiele żywych rozmów i okazywało uczucia, zamienił się w zakon milczenia. Następstwem głuchej ciszy było rozmawianie z samym sobą i za pomocą tej jakże trudnej techniki przekazywanie wiadomości innym domownikom. Od tego czasu, zacząłem nazywać ten dom, miejscem w którym ludzie mówią sami do siebie.

środa, 1 lutego 2012

Poezja humoru.

Pamiętam czasy, kiedy pamiętałem Twoje sny. Co prawda, trudno mi teraz zapamiętać cokolwiek, ale sny chyba łatwo zapadają w pamięć. Z reguły, wszystko kończy się na dwóch, góra trzech kartkach. Z czego pierwsza to okładka a druga rozkładówka, trzecia to tytuł z pozdrowieniami od autora.

Była to dziewczyna o włosach których kolor trudno sobie wyobrazić, miała sukienkę niebieską, o tak jaskrawym kolorze, że trudno sobie wyobrazić. Często wymiotowała, bo serce podchodziło jej do gardła na każdą myśl o tym, że On jest z dziewczyną, którą trudno sobie było jej wyobrazić. Wyszła z domu, pewnego dnia, wiatr zawiał tak mocny, że zwiał jej kolor z sukienki. Miała czarne buty i czarne myśli, tego wieczora czarny kolor był jej ulubionym, chociaż na co dzień lubiła raczej czerwony. Czerwone miała paznokcie, jak krew bo rozdrapywała stare rany. Tego wieczoru, wiatr zawiał tak silny, że zwiał jej czerwony kolor z paznokci i serce przestało być czerwone. Serce miała pojemne, chociaż wypełnione po brzegi krwią, nie swoją ale jego. Tamtego dnia kiedy wymieniali się krwią, szczeniackie braterstwo zmieniło bieg jej życia. Wtedy jeszcze nie wiedziała, ale reżyser miał inne plany co do jej postaci. Nawet jej nie podpisał, rok później wysłał jej pocztówkę z podpisem "Pozdrowienia znad Bałtyku". Wiatr tego wieczoru był tak silny, że gdy zawiewał, przez przypadek zwiał jej kolor oczu, wtedy świat zaczął być szary. Zwiał jej kolor skóry, ust, nawet czarne myśli.